Kolosy ze stali, czyli Laguna Truk
Smuga, rozcinająca wodę, w błyskawicznym tempie zbliża się do okrętu. Zarówno pilot amerykańskiego TBF Avenger, jak i załoga japońskiego niszczyciela wiedzą już, że to co nieuniknione nastąpić musi za kilkadziesiąt sekund. Za chwilę potężny słup ognia i fontanna tryskającej wody obwieszcza koniec niszczyciela cesarskiej marynarki. Krzyki płonących ludzi, ostatnie serie z broni pokładowej, wszystko to cichnie powoli. Ocean w milczeniu układa do snu kolejnego olbrzyma ze stali. Być może, tak właśnie wyglądać mógł amerykański atak na kotwiczące w Lagunie Truk okręty. Epizod wojny, o którym mało kto dziś wie i pamięta, choć pochłonął prawie tyle samo istnień ludzkich co znany wszystkim japoński atak na Pearl Harbour.
Dla Japonii Truk stanowił jedną z najważniejszych baz, służących głównie do przeładunku zaopatrzenia i sprzętu. Dla Amerykanów, pod koniec wojny, był przeszkodą i zagrożeniem w ich działaniach mających na celu zdobycie Wysp Marshala. Pomimo stacjonowania na Truk ponad 10 tysięcy japońskich żołnierzy i marynarzy, atol nigdy nie był silnie ufortyfikowany. Główną ochronę stacjonujących tam wojsk zapewniała w naturalny sposób rafa, z pięcioma zaledwie głębokimi przejściami. Amerykanie, chcąc zminimalizować własne straty w czasie desantu, zdecydowali się na atak przy użyciu lotnictwa. Na krótko przed ich inwazją w lagunie znajdowało się około 100 japońskich okrętów, w tym super pancerniki Yamato i Musashi, oraz około 370 samolotów różnych typów. Zdjęcia z przeprowadzonego rozpoznania lotniczego upewniły ich co do słuszności podjętej decyzji o ataku. Tak więc, o świcie 17 lutego 1944 roku rozpoczęła się słynna operacja „Hailstone”. Po zniszczeniu japońskiego lotnictwa w powietrzu i na ziemi, amerykanie przystąpili do ataku na znajdujące się w lagunie okręty. W trakcie dwudniowych nalotów zatopili ponad 40 statków transportowych. Zginęło też prawie 3 tysiące japońskich żołnierzy i marynarzy. Amerykanie uznali straty japońskie za tak duże, że zrezygnowali z przeprowadzenia inwazji. Kimio Aisek, będący wówczas 14-letnim świadkiem tych wydarzeń i późniejszym odkrywcą znacznej liczby wraków w Lagunie, kilkadziesiąt lat później zdecydował się otworzyć na Truk bazę nurkową. W miejscu skąd kiedyś startowały japońskie myśliwce Zero, dziś znajduje się Blue Lagoon Resort, oraz centrum nurkowe, prowadzone przez kolejne już pokolenie tej rodziny.
Pierwsze wrażenia z naszego pobytu na Truk pozostaną w pamięci na długo. Pokonanie pięciokilometrowego zaledwie odcinka z lotniska do bazy zajęło nam ponad godzinę. Tego, po czym jechaliśmy, z pewnością nie powinno nazywać się drogą. Były to raczej jakieś resztki asfaltu, które od czasu do czasu wystawały nieśmiało z przepastnych, gigantycznych wręcz kałuż. Co nas tutaj przygnało? Czy nie lepiej było wybrać się na którąś z rajskich wysepek, siedzieć pod palmą na pięknej plaży i nurkować pośród kolorowych rybek? Na szczęście, zanim zdążyłem wymyślić jakąś sensowną odpowiedź na tak postawione pytanie, dotarliśmy do celu. Położony pośród palm, tuż przy samym morzu Blue Lagoon Resort, od razu zrobił na nas dobre wrażenie. Zostawiamy w pośpiechu co kto ma w pokojach i ruszamy na pierwszy posiłek. Kiki i Julia, dwie przesympatyczne kelnerki z hotelowej restauracji, od razu zafundowały nam niezłą zabawę. Zamawianie potraw to była prawdziwa ruletka. Nigdy nie było wiadomo, czy to co dostajesz jest tym co zamawiałeś. Albo dostajesz dwie zupy zamiast jednej, albo nie dostajesz żadnej. Na szczęście wszystko to w pokojowej i miłej atmosferze. Po posiłku resztę dnia przeznaczamy na odpoczynek po koszmarnie długiej podróży. Nazajutrz z samego rana nasi przewodnicy Rico i Dawid w dwóch słowach wprowadzają nas w zasady funkcjonowania bazy. Oszczędny briefing, jaki nam zaserwowali, okazuje się być tutaj regułą, wynikającą po części z problemów w posługiwaniu się przez obsługę językiem angielskim. Wszystko to jednak przestało być ważne w momencie, kiedy schodzimy pod wodę. Tutaj nasi przewodnicy są już na swoim podwórku. Po kilkunastu latach nurkowania na wciąż tych samych wrakach znają doskonale miejsce położenia każdego pocisku, łuski czy miny. Do końca pobytu nie mogłem też wyjść z podziwu dla precyzji, z jaką lokalizowali kolejne wraki. Chcesz mieć okręt od dziobu, plum kotwica w wodę, wolisz od strony rufy, też żaden problem. Chłopaki dają radę z dokładnością do jednego metra, bez jakiegokolwiek wsparcia ze strony GPSu choćby. Nigdy też nie zdarzyło się, aby raz rzucona kotwica nie trafiła tam gdzie trzeba. Przez tydzień zanurkowaliśmy na 18 wrakach. Każde zejście pod wodę było dla nas fascynującym i niepowtarzalnym przeżyciem. Oglądaliśmy wraki porośnięte tak mocno koralem, że wyglądały niczym wspaniałe rafy, mieniące się bogactwem życia i kalejdoskopem kolorów. Zwiedzaliśmy ładownie wypełnione samolotami i pokłady, na których wciąż stoją czołgi. I wszystko to w zasięgu do 35 min płynięcia od naszej bazy, w wodzie o komfortowej temperaturze ponad 30 stopni.
Fujikawa Maru

Historia i opis: Zwodowany 15 kwietnia 1938 roku dla armatora Toyo Kaiun Line. Towarowo-pasażerski statek o wyporności prawie 7000 ton i długości 133 m, obsługiwany był przez 48-osobową załogę. Za czasów swojej krótkiej cywilnej służby pierwotnie używany był na trasach pomiędzy Japonią a Ameryką Północną, następnie wyczarterowany i wykorzystywany do transportu surowego jedwabiu i bawełny pomiędzy Ameryką Południową a Indiami. Japońska marynarka wcieliła statek do służby 9 grudnia 1940 roku, przekształcając go w okręt pomocniczo zaopatrzeniowy lotniskowców i uzbrajając w pochodzące z 1899 roku, sześciocalowe działka, zdemontowane z przeznaczonych na złom jednostek z czasów wojny japońsko rosyjskiej. Na krótko przed zatonięciem Fujikawa Maru przywiózł na Truk 30 bombowców, które jednak ze względu na konieczność demontażu do transportu, nie zostały użyte do obrony wyspy. Zatopiony 17 lutego 1944 roku, przez samoloty z USS Bunker, poprzez trafienie torpedą od strony sterburty. Nurkowanie Głębokość maksymalna 34 m, do pokładu 18 m, do topu wraku 9 m. Fujikawa, ze względu na swe naturalne ułożenie i niezbyt dużą maksymalną głębokość, jest najczęściej chyba odwiedzanym wrakiem Laguny. Wymieniany jest też często nie tylko jako najlepszy wrak na Truk, lecz również jako jeden z 10 najciekawszych wraków świata. Dla wielu Fujikawa jest kwintesencją i spełnieniem marzeń o idealnym nurkowaniu wrakowym. Przede wszystkim oferuje możliwość penetracji wypełnionych po brzegi ładowni, w których znaleźć można praktycznie wszystko, od kompletnych myśliwców Zero, po wszelkiego rodzaju amunicję, beczki po paliwie, na butelkach po piwie kończąc. Wszystko to podziwiać można w pełnej gamie kolorów porastających wrak miękkich korali. Nasze nurkowanie rozpoczyna się zejściem wzdłuż złamanego przez sztormy masztu. Do pierwszej ładowni wpływamy wąskim, kilkumetrowym korytarzykiem. Niestety, nie jesteśmy tu dzisiaj ani sami, ani co gorsza pierwsi. W wodzie fruwa podniesiona z dna niezliczona ilość paprochów i osadu. Widoczność jest raczej kiepska. Wewnątrz samej ładowni jest zdecydowanie lepiej. Całe nasze towarzystwo rozpełza się wewnątrz, pstrykając zawzięcie zdjęcia i wygrzebując z zamulonego dna amunicję do karabinów. Czas pomału kierować się do następnej ładowni, w której leżą poukładane myśliwce Zero. Co niektórzy próbują nawet zasiąść za ich sterami i odlecieć gdzieś w wielki błękit. Oprócz kadłubów kilkunastu samolotów i skrzydeł do nich, w ładowni znajduje się też spora ilość zbiorników na paliwo i silników lotniczych. Wszystko to wymieszane z niebagatelną ilością butelek po „Dai Nipon Beer”. Dziurą wyrwaną przez torpedę wypływamy na zewnątrz mocno zniszczonej ładowni. Szybki rzut oka na pokład i czas się wynurzać. Niestety w pogoni za coraz to nowym zrezygnowaliśmy z kolejnego nurkowania na Fujikawie. Niestety, bo pominęliśmy zarówno pomieszczenia załogi na mostku kapitańskim, jak i bardzo ciekawą, choć niekoniecznie łatwą do nurkowania maszynownię okrętu, ze słynnym kompresorem R2D2.
Rio de Janeiro Maru

Historia i opis; Statek zbudowany został w stoczni Mitsubishi Zosensho Company w 1931 roku, dla armatora Osaka Soshen Kaisha Line. Jako kombinowany pasażersko-towarowy liniowiec, do czasów wojny pływał na trasach z Japonii poprzez Hong Kong, Singapur, Afrykę i Amerykę Południową, aż po zachodnie wybrzeże Stanów Zjednoczonych. Cesarska Japońska Marynarka przejęła Rio de Janeiro, podobnie jak wiele innych cywilnych statków na swe potrzeby, czyniąc go okrętem pomocniczym i zaopatrzeniowym dla łodzi podwodnych. Po roku 1943, kiedy w wyniku działań wojennych Japończycy utracili większość z nich, Rio de Janeiro został ponownie przeklasyfikowany i stał się statkiem zaopatrzeniowym z bazą na Truk. Uzbrojony w dwa sześciocalowe maszynowe karabiny przeciwlotnicze, olbrzymi 10-tysięcznik, o długości 143 metrów, ze 150 osobową załogą, rozwijał prawie 18 węzłów. W czasie operacji „Hailstone” zatopiony został trafieniem co najmniej jedną bombą, przez samoloty z USS Essex. W wyniku uszkodzeń i pożaru Rio de Janeiro zatonął w pobliżu wyspy Uman, już w pierwszym dniu amerykańskich nalotów na Truk.
Nurkowanie: Głębokość maksymalna 35 m, do topu wraku 12 m. Niewiele mówi się i słyszy o tym wraku, a szkoda, bo jest znakomity. Przyjemność nurkowania na Rio de Janeiro jest prawie tak wielka jak sam wrak. Leżąc na swej prawej burcie, przypomina trochę „Salem Express” z Egiptu. Takie ułożenie daje znakomity dostęp do wnętrza, bez konieczności robienia głębokich wind. Rio jest czwartym co do wielkości wrakiem Laguny i choć średnia głębokość nurkowania nie jest tu porażająca, to jednak ze względu na swe rozmiary i potencjalnie długi czas przebywania pod wodą, zdecydowanie powinien być robiony jako pierwsze nurkowanie dnia. My, niestety, robiliśmy go po trochę głębszym Hoki, co skutkowało – nawet po 2,5-godzinnej przerwie powierzchniowej – zdecydowanie skróconymi limitami już na mniejszych głębokościach. Zejście na wrak jest szybkie, kilkanaście zaledwie metrów dzieli top od powierzchni. Dzięki pełnemu dostępowi światła jest on pięknie porośnięty miękkim koralem i gąbkami. Nurkowanie zaczynamy od inspekcji steru i potężnych propellerów, oraz dobrze zachowanego napisu z nazwą okrętu na burcie. Opływamy umieszczone na rufie działko i płyniemy wzdłuż pokładu do ładowni czwartej, wypełnionej po brzegi skrzynkami zawierającymi butelki po piwie. Ich ilość robi naprawdę duże wrażenie. Wszystkie niestety są już puste, płyniemy więc dalej, w kierunku maszynowni, po drodze zahaczając o kolejną, wypełnioną różnego rodzaju bronią i amunicją ładownię. Maszynownia Rio jest olbrzymia i pobyt w niej, pośród różnego rodzaju wskaźników, zegarów i zaworów, warty jest z pewnością osobnego nurkowania. Po kilkunastu minutach na naszych komputerach pojawiły się już nie małe cyferki, lecz liczby świadczące o konieczności odbycia niebagatelnej dekompresji, kończymy więc nasze nurkowanie na tym pięknym wraku.
Nippo Maru

Historia i opis: Statek zbudowany przez Kawasaki Dockyard, jako jednostka pasażersko towarowa dla armatora Okazaki Kisen Line. Zwodowany 16 listopada 1936 roku Nippo był średniej wielkości transportowcem, o długości 107 m i prędkości maksymalnej 16 węzłów. Przed wojną wykorzystywano go do przewozu bananów z Taiwanu do Japonii. Japońska Marynarka przejęła nad nim kontrolę w roku 1941. Głównym zadaniem Nippo Maru w jego wojskowej służbie był transport wody z wyspy Dublon na inne wyspy archipelagu Truk. W trakcie operacji „Hailstone” zaatakowany został przez samoloty bombowe startujące z lotniskowca USS Essex. Zatonął trafiony prawdopodobnie aż 3 bombami. Jego wrak odkryty został przez Klausa Lindemanna w 1980 roku. Nurkowanie Głębokość maksymalna 50 m, do decku 40 m, do topu wraku 30 m. Nippo Maru leży na trochę większej głębokości. To, oraz jego lokalizacja w pewnym oddaleniu od wyspy, powoduje, że widoczność tutaj jest zdecydowanie lepsza. Nurkowanie zaczyna się zejściem wzdłuż liny kotwicznej w okolice mostku. Na pokładzie – przy lewym końcu drugiej ładowni – stoi, pozbawiony wprawdzie armaty, lecz wciąż znakomicie zachowany i pięknie wyglądający czołg. Poświęcamy mu kilkuminutową sesję fotograficzną. Obok czołgu leżą pozostałości po ciągniku kołowym, który zapewne służył do transportu przewożonych na statku pojazdów. W kolejnej ładowni, do której wpływamy leżą porozrzucane różnego rodzaju naczynia kuchenne, puste zbiorniki na wodę, łuski po pociskach i oczywiście kolejna pokaźna porcja butelek po piwie. Coraz bardziej odnoszę wrażenie, że Cesarska Marynarka nie była w ogóle w stanie bez piwa funkcjonować. Na każdym praktycznie wraku, a na Nippo w szczególności, leżą setki, żeby nie powiedzieć tysiące pustych butelek. Ktoś to wszystko musiał kiedyś wypić, więc być może życie japońskiego marynarza nie było aż tak ciężkie. Czas pomału zmniejszać głębokość naszego nurkowania. Wracamy na pokład i płyniemy na bakburtę, w kierunku niewielkiego działka przeciwlotniczego. Płynąc wzdłuż burty, docieramy do sterowni. Wpływamy najpierw do wewnątrz nadbudówki, aby skręcając w prawo, znaleźć się we właściwym pomieszczeniu inżynieryjnym. Spędzamy tu kilkanaście minut, na oglądaniu różnych, całkiem dobrze zachowanych przyrządów i zegarów, po czym wypływamy na zewnątrz przez otwór w lewej burcie. Wypływamy na górny pokład, pomijając z konieczności wypełnione na pewno ciekawą zawartością ładownie cztery i pięć. Zamiast tego robimy krótki rekonesans na rufie, aby zobaczyć porozrzucane lufy do działek przeciwlotniczych oraz stojące tam haubice. Trochę zbyt długo zasiedzieliśmy się na dole, konsekwencją czego był brak czasu na dokładniejsze zwiedzanie pozostałych części wraku. Wynurzam się powoli i podziwiając pięknie porośnięty maszt, utwierdzam się w przekonaniu, że jak dotąd było to moje najciekawsze i najlepsze nurkowanie w Lagunie. Oceniając przejrzystość wody i zawartość ładowni Nippo, stawiam go na pierwszym miejscu w rankingu dotychczas odwiedzonych tutaj wraków.
San Francisco Maru

Historia i opis: SS San Francisco Maru zwodowany został 1 marca 1919 roku, w stoczni Kawasaki Dockyard. Do czasu wojny pływał jako statek towarowy dla armatora Yamashista Kisen Gomei Kaisha. Po rozpoczęciu działań wojennych na Pacyfiku, zamiast na emeryturę, trafił do Japanese Navy i pływał pomiędzy Palau i Japonią jako statek towarowy do przewozu surowców. Był jedną z pierwszych jednostek zbudowanych w ramach odnowienia japońskiej floty zniszczonej przez niemieckie U-booty w czasie I wojny światowej. San Francisco był średniej wielkości frachtowcem, o wyporności ponad 5800 ton i długości 116 m, posiadał 40 osobową załogę i rozwijał maksymalną prędkość w zakresie 14 węzłów. Zatopiony został 18 lutego 44 r., w pierwszym dniu operacji Hailstone, trafieniem w śródokręcie 500-funtową bombą. W czasie ataku śmierć poniosło 5 członków załogi. Odkryty w 1969 roku przez Jacquesa Cousteau, nie był przez niego eksplorowany. Zapomniany i ponownie odkryty w roku 1972 roku przez Sama Redforda, który dokonał identyfikacji wraku, na podstawie wydobytego z jego wnętrza dzwonu. Nurkowanie Głębokość maksymalna 63 m, do decku 50m, do topu wraku 42 m.
Nurkowanie: Płyniemy dziś w północno wschodnią część laguny, w pobliże wyspy Dublon. Oznacza to nurkowanie na San Fancisco Maru, który jest bez wątpienia najbardziej znanym i spektakularnym wrakiem Laguny Truk. Jednakże, ze względu na niebagatelną głębokość nurkowania, na pewno nie jest najczęściej odwiedzanym. Twiny i stage przygotowane, leżą sobie równiutko poukładane na dnie łodzi. Standardowe 35 minut płynięcia i cumujemy jako trzecia niestety, kolejna już łódź do boi. Schodzimy dość szybko w dół. W okolicach trzydziestego metra zaczyna się wyłaniać nasz wrak, odpływamy od liny i swobodnie opadamy w kierunku dziobu. Znajduje się tutaj doskonale zachowane, wycelowane ponad lewą burtę, trzycalowe działko. To już ponad 50 m głębokości, czasu więc mamy niezbyt dużo, bo choć nie ma sensu zakładać nurkowania bezdekompresyjnego na wraku, którego maksymalna głębokość to ponad 60 metrów, to jednak dobrze byłoby utrzymać wielkość dekompresji w jakichś rozsądnych granicach. Płynąc w kierunku śródokręcia, znajdujemy pierwszą z czterech dostępnych 15 ładowni. Wypełniona jest różnego rodzaju amunicją: bombami, pociskami artyleryjskimi, drobną amunicją, minami sferycznymi wraz z detonatorami do nich oraz szpulami kabla. Głębokość 55 metrów sprawia, że wypływając z ładowni na pokład, limity bezdekompresyjne mamy już dawno za sobą, a przecież dopiero teraz kolej na największą atrakcję San Francisco, którą są trzy znakomicie zachowane lekkie czołgi 95 Ha-Go. Znajdują się one na pokładzie dziobowym, dwa na sterburcie i jeden na bakburcie. Jest to bez wątpienia najbardziej fotogeniczne miejsce na całym wraku, więc kolejne kilka minut poświęcamy na małą sesję fotograficzną. Po zaspokojeniu fotograficznych pragnień, czas na krótki rekonesans w okolicach mostka i pomieszczeń dla załogi. Dla tych, którzy nurkują z jedną butlą tu kończy się ich przygoda z San Francisco. Reszta grupy rusza dalej, w kierunku maszynowni z dobrze zachowaną rozdzielnią elektryczną oraz ładowni trzeciej – najmniej ciekawej, bo z jedną tylko ciężarówką – i czwartej, wypełnionej głowicami torped, minami i skrzyniami z amunicją. Teraz zostały już tylko przepinanki na nitrox i konieczność odbycia kolejnej dekompresji. Przed nurkowaniem tutaj naczytałem się relacji o krążących wokół San Francisco stadach rekinów, umilających nurkom czas na dekompresji. Niestety, opowieści te nijak się mają do zastanej rzeczywistości. Wokół panuje cisza i spokój, rekinów ani śladu. Pozwala nam to odbyć dekompresję w tradycyjny nudny sposób.
Hoki Maru

Historia i opis: Oryginalnie statek znany był pod nazwą Hauraki. Zbudowany w Szkocji w 1921 roku przez William Denny & Brothers, był własnością Steamship Corporation z Nowej Zelandii. W 1941 roku, w czasie rejsu do Colombo, Hauraki został siłą zajęty przez Japończyków. Internowali oni i przetrzymywali załogę statku w obozie pracy Ofuna, aż do 1945 roku. Japońska nazwa Hoki Maru, nadana zastała dopiero w 1942 roku. W 1944 roku Hoki wypłynął z Yokohamy w swój ostatni rejs, wioząc na Truk japoński personel, ładunek węgla, oraz znaczną ilość paliwa. Zatopiony został prawdopodobnie w pierwszym dniu nalotów na Truk, choć okoliczności jego zatonięcia nie są do końca wyjaśnione. Nurkowanie: Głębokość maksymalna 55m, do decku 45 m, do topu wraku 33 m. Ze względu na stały wyciek paliwa z beczek, oraz ogromne zniszczenia, Hoki Maru jest sporadycznie odwiedzanym wrakiem. Nie oznacza to wcale, że nie warto na nim nurkować. Wręcz przeciwnie. Pozostałe, niezniszczone ładownie Hoki wypełnione są znakomicie zachowanym ładunkiem w postaci amunicji, części do silników samolotowych, a przede wszystkim różnego rodzaju i przeznaczenia pojazdami drogowymi. Nurkowanie zaczęliśmy osiągnięciem niebagatelnej głębokości 50 metrów, w okolicach potężnego, kilkumetrowej wielkości steru i dwóch niewiele mniejszych propellerów. Po kilku zaledwie minutach, chcąc uniknąć kolejnej kosmicznej dekompresji, popłynęliśmy w górę, w kierunku pokładu. Na Hoki do eksploracji nadają się zasadniczo tylko dwie ładownie, znajdujące się na rufie. Najpierw zaliczamy tę, która standardowo wypełniona jest różnego rodzaju amunicją i minami. Potem ruszamy w kierunku ładowni piątej, tej która stanowi największą atrakcję wraku, i której absolutnie pominąć nie można. Naprawdę zadziwiający jest fakt, że cała znajdująca się w niej maszyneria: buldożery, traktory, walce drogowe i japońskie ciężarówki przetrwały tak długo w tak znakomitym i nienaruszonym stanie. Oglądając je z bliska miałem wrażenie, że gdyby tylko udało się znaleźć kluczyki, wystarczyłoby usiąść za kierownicą, aby z łatwością odpalić którąś z nich. Jak dla mnie, absolutnie znakomite nurkowanie.
Sankisan Maru

Historia i opis: Istnieje kilka teorii na temat pochodzenia tego statku. Jedna z nich głosi, iż zbudowany został w 1942 roku przez Harima Dockyard jako statek pasażerski, kolejna datuje jego pochodzenie na 1920 rok i wskazuje Washington USA jako miejsce budowy. Według tej ostatniej, pierwotnie statek nosił też nazwę Red Hook. Zgodność natomiast panuje co do faktu przejęcia go do działań wojennych przez japońską marynarkę w 42 roku, która przekształciła go w okręt przeznaczony do transportu amunicji i uzbrojenia. Sankisan zatopiony został najprawdopodobniej, choć i tu nie ma całkowitej zgodności, 18 lutego 44 roku trafieniem bombą przez samoloty z USS Bunker Hill.
Nurkowanie: Głębokość maksymalna 40 m, do decku 17 m, do topu 8 m. Zabawnym i zaskakującym trochę wydaje się być fakt, że jedno z ciekawszych nurkowań na Truk ma miejsce na połówce wraku. Tyle bowiem praktycznie pozostało z Sankisan Maru, po trafieniu go bombą w wypełnioną amunicją piątą ładownię. Nurkowanie na tym niezwykłym i tajemniczym trochę wraku zaczynamy od zanurzenia wzdłuż schowanego kilka zaledwie metrów pod wodą masztu. Odpływam trochę poza obręb wraku, co pozwala, patrząc z pewnej już odległości, widzieć go w bardzo ciekawej perspektywie. Przed wejściem do ładowni na chwilę zatrzymujemy się, aby popatrzeć na stojące na pokładzie ciężarówki, a raczej na to, co z nich jeszcze pozostało. Dno pierwszej ładowni usłane jest setkami małych buteleczek po lekach oraz niezliczoną wprost ilością amunicji do karabinów maszynowych. Kiedyś znajdowało się tu także kilkaset bomb głębinowych, które – ze względu na olbrzymie zagrożenie jakie stanowiły dla nurków – wydobyto w 1974 roku. Przepływamy do następnej ładowni, w której jest kilka ciężarówek, silniki lotnicze, części podwozi do samolotów i całkiem spory kompresor. Stąd bezpośrednio dołem, lub przez górny pokład dostać się można do kolejnej ładowni. Tym, co dodaje nurkowaniu na Sankisan Maru nadzwyczajnego uroku jest niesamowita wręcz ilość koralowców. Porastają one praktycznie każdy, najbardziej nawet poskręcany kawałek metalu, nadając mu bardziej przyjazne oblicze. Dlatego też jest to częste miejsce nocnych nurkowań. W świetle latarek odnieść można z łatwością wrażenie, że wcale nie nurkuje się na wraku, lecz na pięknej, bajecznie kolorowej rafie.
Pobyt na Truk zdecydowanie zmienił moje nastawienie do nurkowania na wrakach, które nigdy wcześniej nie były dla mnie jakimś wyjątkowo ekscytującym przeżyciem. Dopiero tutaj, otwarło się dla mnie okno do innego świata. Świata, wypełnionego tysiącami ton surowej stali, który nam i następnym po nas pokoleniom opowiadać wciąż będzie swe niezwykłe wrakowe historie. Tym, którzy nurkowanie na wrakach przedkładają ponad wszystko inne Laguny Truk nie trzeba specjalnie rekomendować. Kilkadziesiąt łatwo dostępnych i doskonale zachowanych okrętów, położonych praktycznie w jednym miejscu, to prawdziwy wrakowy raj. Tym, którzy dopiero rozpoczynają swą wrakową przygodę miejsce to daje niebywałą okazję zobaczenia i poznania tego, co w nurkowaniu wrakowym jest najlepsze.
Tekst: Grzegorz Zieliński Zdjęcia: Blue Lagoon Resort, Krzysztof Miara, Daniel Konca